czasem-
czasem
przychodzi taki dzień kiedy wydaje się jej, że wszystko będzie
inaczej. dzisiaj wyjdzie z domu z przekonaniem, że nic złego się
nie wydarzy. bo przecież nigdy się nic złego nie wydarza. ona
tylko źle interpretuje sytuację.
otwiera uśmiech zamkiem błyskawicznym z trudnością. musi go
najpierw zwilżyć błyszczkiem do ust o smaku poziomkowym. oczy
zakrapla sztuczną łzą, aby tej prawdziwej odebrać powód do
działania, a rumieńce pulsują podnieceniem. sukienka, buciki
błyszczące, duża torebka. spojrzała
na kalendarz. cóż. znowu niedziela. dzisiaj czas nie ma
znaczenia. a jednak. strach przed poniedziałkiem to coś dla innych.
ona boi się niedzieli. bez biura. bez ważnych terminów.
niedziela. białe bluzki, fryzury kościelne, nakrochmalone obrusy,
przypudrowana codzienność. wszyscy razem przy stole. brody
ociekające tłuszczem z rolad. dzieci grające z rodzicami w piłkę.
dziadkowie opowiadający tą samą historię. zakochane pary w parku,
albo kinie. a wszyscy tacy dobrzy. drzwi zamknięte na oścież. buty
jak primadonny obrażone siadły w kącie. torebka przygnieciona
ciężarem zawartości niezbędnej, ciągle jeszcze nierozumiejąca
istoty noszonego ciężaru. zerwała kartkę z kalendarza.
poniedziałek uśmiechał się do niej ironicznie. było jej to
obojętne.
szczęście -
szczęście
– co ty wiesz o szczęściu. ono jest wtedy największe, gdy
przepełnia nas smutek. patrze na nią ze zdziwieniem. nic nie trwa
wiecznie, myśl ta prześladuje mnie gdy widzę tęczę, dotykam
twojej dłoni, pomagam ci się umyć. przytulam się do ciebie, a ty
przenikasz między palcami jak powietrze. staram się gładzić ,
dotykać minuty pachnące jak bzy, jak jaśmin. a ich zapach zmienia
się , cięty kwiat w wazonie mdli swoim słodkim zapachem. szczęście
rozkłada się , rozpuszcza w powietrzu. jest jeszcze suszonym
kwiatem w książce , którą podarowałaś mi zeszłego lata.
dla ciebie -
Stoję
nieruchoma. Nigdzie się przecież nie śpieszę. Z nikim nie jestem
umówiona. Stoję. Patrzę przez okno. Spoglądam na świat. A
ten w zależności od ruchu firanki jest albo widoczny , albo nie.
Zasłania go koronka babci. Czy tez byłaś sama, bez odpowiedzi? A
może nie odważyłaś się nawet pytać. Stoję i oddycham rytmem
ulicy, aby nie zakłócić równowagi wszechświata. Mój
przyjaciel. Zostawił mnie przy tym cholernym oknie. Gdyby nie
przeciąg, to nie wiedziałabym nawet, że odszedł. To on sprawił,
że zesztywniałam i patrzę na świat, i dotykam Twojej firanki.
Przeciąg. Mówi się , że niezdrowo w nim stać. Zrobiło się
ciemno. Za oknem słychać czasem kroki w wielkim pospiechu. Śpieszą
się do domu, może będzie je ktoś dzisiaj kochał. Jasno. Ruch na
ulicy osiągnął swój szczyt. Ale firanka przysłania mi
świat. Nie mam siły jej odsunąć. Nie mogę się ruszyć. Wczoraj.
Chce zebrać myśli. Pusto. Na ulicy, w mojej głowie. Ciemno. Strach
myśleć nie pozwala. Bo zanurzyć trzeba będzie się w mętnej
wodzie, a ta nie zmyje żadnych niejasności. Tylko się w niej
utopię. Patrzę przez okno. Firanka była łaskawa. Cudze życie na
ulicy daje zapomnienie. Myśląc o wczorajszym dniu, a może to już
było przedwczoraj, musiałabym zadać sobie trud i pomyśleć o
całym moim życiu. A czy mam na to ochotę? Co było dobre, a co
złe? Kiedy zdradziłam samą siebie? Powinnam była ustąpić
jeszcze raz? Dla kogo? Po co? Gdyby tak można wrócić czas.
Na nowo się narodzić, z gwarancją na udane życie. A jednak
niemożliwe. Co dla jednego udane, dla innego jest męczarnią.
Byłoby w tym mało sensu, gdybyśmy wszyscy byli powieleni. Jaki
sens miałoby istnienie. Nie będę rozgrzebywać ani tego dnia,
zeszłego poniedziałku, ani wakacji sprzed roku. Początek. Najpierw
powoli z garbem przeszłości, ciężarem błędów, bez
recepty na dobre jutro. Bezsilność będzie podstawiać mi nogę,
tęsknota będzie przyśpieszać mój oddech, samotność
przygniatać i śmiać się prosto w oczy. Ale czy ma to znaczenie?
Teraz przecież będzie chodzić tylko o mnie ...
błękitna sukienka -
Zaczęłam od twarzy.
Tak. Najpierw zmyłam twarz. Starannie. Nie pozostawiając śladu
makijażu. Spięłam włosy i ruszyłam pod prysznic. Dokładnie
namydliłam ciało. Duszy namydlić się nie da. Nie można spłukać
niesmaku. Powierzchownie czysta, bez śladu przeszłości, założyłam
błękitną sukienkę. Pod nią białą bieliznę. Uczesałam włosy.
W ogonek. Mysi ogonek. Twarz posmarowałam kremem, aby nie czuć jej
istnienia. Ściąganie starzejącej się skóry. Pogładziłam
worki pod oczami i po raz pierwszy spojrzałam na nie bez emocji.
Jakie to ma znaczenie? Dziwię się , ze mogłam tyle lat walczyć o
domek z kart. Życie. Dom z lalek z dziwnie smutnym uśmiechem. Źle
zainwestowany czas . Ile razy w życiu można się pomylić. A może
pomyłek nie ma. Bo nie ma pewności dokąd zmierzamy, kim jesteśmy,
co jest realne. Czy można się mylić nie znając celu, sensu,
prawdy. Jestem gotowa. Ubieram czerwone buty i ruszam przed siebie.
Szukam ławki, łąki, kawałka zamyślenia. Poletka Pana Boga.
Znalazłam. Spokój. Zieleń. Cisza. Na czerwonym kocyku, w
białej bieliźnie, niebieskiej sukience i mysim ogonku. Patrze w
niebo w bezruchu i nie istnieję . Bo istnieć to być dla innych,
kochać, czuć, wiedzieć, mieć pewność, znać siebie. Więc nie
istnieję . Mijają godziny. Tyle było w Tobie radości. Pustka
zamiast wypełnić się myślą , nadzieją , jest coraz większa.
Kocyk z czerwonego zrobił się szary. To słońce. Ty i Ty i Ty tez
byliście dla mnie słońcem . Promienie na początku tak cieple,
przytulne i jasne. Z czasem zaborcze, egoistyczne, przypiekające
duszę . Ja , blada. Zdana na Wasza pychę, samouwielbienie,
arogancję . Bez parasola zdrowego rozsądku. A teraz sama. Bo nudnie
wypłowiała. Pytająca o swoje miejsce na waszej planecie. Ofiara
błędnych cieni, ludzi zagubionych, smutnych szukających. Mijają
godziny. Szary kocyk unosi się jak chmurka. Spoglądam na dół
z lotu ptaka. Ludzie mali jak mrówki. Z góry patrząc,
jeszcze mniej widzę w tym sensu. Odrywam wzrok od ziemi. Powoli
osiągam spokój. Błękit nieba taki sam jak mojej sukienki.
Tylko butów kolor czerwony zastanawia przechodniów. Jak
kropelki krwi spadają z moich stóp. I nie żal mi ich. Bo
może być czegoś żal co robi odciski ?
Sąsiad -
Rozmowa
nasza należy do nieudanych. Z trudem staramy się brnąć przez
słowa. Bezradnie spoglądam na mojego przyjaciela. I nagle
zrozumiałam. Nie mam przyjaciela. A byłam pewna. Rozczarowanie nie
pozwoliło mi tam pozostać. Wstydziłam się za niego. Otwieram
drzwi. Trwa to zbyt długo. Przy trzecim zamku zapominam o tabletkach
nasennych. Siadam na krześle w kuchni. Płaszcz obsuwa się powoli
na ziemię. Ktoś wyłączył mnie z kontaktu. Zmrok. Nie mogę się
poruszyć. Ciemno. Ja na krześle. Jak lalka. Sceny z mojego życia.
Czy się boję. Nie. Tylko smutno, strasznie mi smutno, nie lubię
rzeczy ostatecznych. Cisza. Zegar w spadku po ciotce , obojętny na
upływ czasu i wydarzenia. W tej ciszy jest moja samotność ohydna .
Tak samo obojętna na przemijanie, ale nie na swoje ofiary. U mnie w
kuchni jest w swoim żywiole. Krzesło na środku, jak na
przesłuchaniu. Tak zrobiłam, ale... Tak powiedziałam , ale...
Siedzę na , a chciałabym być krzesłem. Dotykam je delikatnie. Po
prostu jest i jakie ma to znaczenie czy ktoś wie o jego istnieniu.
Pierwsze promienie słońca postawiły mnie przed lustrem. Patrzę.
Staram się przypomnieć kim jestem. Odbicie w lustrze gładzi włosy,
dotyka zmarszczki, siada na podłodze. Przyjęłam pozycję obronną.
Myśli pędzą. Zamiast pozostać w głowie , są już w gardle.
Duszę się. Ciemno. Szum w uszach nie pozwala się skupić. Oczy
łzawią. Jest mi niedobrze. Krzyczę. Sąsiad stuka i wrzeszczy , że
mam się uspokoić , bo ludzie chcą spać. Powoli otwieram oczy .
Jeszcze sekundę wcześniej myślałam , że jestem sama na świecie.
Wstałam, przeczesałam włosy , poprawiłam sukienkę i natychmiast
poszłam do sąsiada. Ponieważ jeszcze pamięta mój krzyk.
Dzwonię do drzwi uparcie jak mucha. Otwiera przestraszony. Rzucam
się na niego i całuję w policzek. Uratował mnie pan. Jak się
pani stad nie wyniesie to pani coś zrobię. Marsz do domu. .... A
jutro porozmawiamy. Tak powiedział mój sąsiad. Jutro
porozmawiamy. Już się nie mogę doczekać.
oda
do krzesła, ale auto też ciekawa istota -
siódma rano.
otwiera oczy. bo tak nakazuje rytuał. naturalnie, że mogłaby to
zignorować, ale boi się konsekwencji. ubiera szary kombinezon i
wychodzi na korytarz. białe ściany z lekkim odcieniem żółci
przyprawiają ją o mdłości. i tak od zawsze. na środku kuchni, w
której pije czarną kawę stoi zielone krzesło. chyba ma
korzenie. nie miała czasu tego nigdy sprawdzić. zawsze te same, z
ramionami opuszczonymi w stronę podłogi. zaspane jak ona, bez
entuzjazmu i jak gdyby od niechcenia. zagląda do metalowego kubka z
nadzieja. ostatnia kropla kawy wsiąka w język jak w gąbkę. siada
na krześle. przed nią drzwi. jedne białe, drugie czarne. krzesło
nadaje kierunek. nie ma pretensji. nie można nienawidzić martwej
natury. czarne drzwi klepią ja po tyłku życząc dobrego dnia. nie
było tak źle. pierwsza w nocy. zamyka oczy
życie
to sen -
zamyka oczy. pragnie
zasnąć. ściska dzień pod powiekami. wypływa łzą, zostawia ją
samą i bez wspomnień. sen z uśmiechem złoczyńcy przytula ją do
siebie. wyszczerzył zęby rozpoczynając taniec potwora. chciała
otworzyć oczy, wydostać się z oślizgłej masy myśli
niechcianych. próbowała, ciągle biegnąc, zlekceważyć
krzyk nieszczęść, kiedy wreszcie udało się jej wejść do pokoju
obojętności. cokolwiek się teraz wydarzało było jej to obojętne.
była nieczuła. ale i ona była obojętna innym. najpierw
zadowolona, że myśli, nerwy, drżenie, strach – wszystko
pozostało za drzwiami. słychać było jęki, złość, wołanie.
musisz wrócić, bo tak musi być. musisz przejść tą drogę,
nie możesz się chować, tam pozostać, bo tak będzie wtedy
wyglądać twoja wieczność. nie rozumiała. usiadła na czarnym
kamieniu. czuła jak pozorny spokój znieczula jej mądrość,
jej dobroć, jej wiarę. gdy nagle zauważyła, że jej ciało zlewa
się z powietrzem, nic nie znaczy, znika. przerażona, ostatkiem sił
otworzyła drzwi i oczy, ruszając w nieznane.
... -
spakowała walizkę,
zgasiła światło. samotność i marzenia zaciskały się na jej
gardle. nie zamknęła drzwi. może ktoś będzie chciał tu
zamieszkać. odkryje na nowo przeczytane przez nią książki i myśli
podkreślone na czerwono. tak ich dużo. jedne wypychają inne z
triumfalnym uśmiechem. ona zapomina o pierwszych. przecież były
takie ważne. może ten ktoś przytuli się do jej poduszki pachnącej
lawendą. poczuje się bezpiecznie. otworzy jej szafy, aby zanurzyć
się w koronkowej pościeli, błękitnym jedwabiu. znajdzie kolorowe
wstążki i pudelka z listami. przeczyta o bólu i poczuje
współczucie, będzie cierpiał łzą prawdziwą i będzie
zaskoczony swoim uczuciem. pochłonie zachłannie słowa o miłości
i zadrży. puls jego serca będzie szybszy, oddech głęboki.
namiętność nagle nie będzie mu obca. nie zabrała wspomnień.
zostawiła je na komodzie, na krześle zielonym i w wannie. umoczone
w pachnącej pianie. może ktoś tam zamieszka i będzie je czytał
ciesząc się , ze nie jest samotny i będzie kochał jej słowa i
podkreślał czerwona kredką. aż do momentu zgaszenia światła.
nic nie będzie ważniejsze od wolności, lekkiego oddechu i
uśmiechu. krok do przodu.
bajka
dla dorosłych -
lubi
gdy zaczyna robić się ciemno, a lampy powoli zamykają powieki.
cisza równomiernie oddycha. przytulność wciska ją w fotel.
gdzieś w kącie siedzi hektyka, tak mało tutaj znaczy. głosy coraz
rzadziej pozwalają sobie na istnienie. szepty wstydliwie wyrzucają
z siebie ostatnie ważne informacje. ostatni kaszel, papierek z
cukierka. cisza. show time. kurtyna podnosi się do góry.
światła, muzyka, ktoś krzyczy, ktoś płacze. ktoś cierpi , a ona
z nim. łzy nagle jak najbardziej prawdziwe. czasem z radości.
chusteczki w ruch. śmiech, ból brzucha. i cisza. ponownie.
rumieniec, szum w uszach. zdziwienie, postanowienie, złość.
światła jak wschodzące słońce, koniec snu. auto, autobus,
pośpiech, a myśli tam. na scenie. zaczarowane deski, zaczarowany
ekran, zaczarowana kurtyna.
Wrócę tu, by w spokojniejszej chwili wszystko przeczytać, pozdrowienia dla ciebie
OdpowiedzUsuńnie oczekuj zbyt wiele, nie mam aspiracji pisarskich. piszac odreagowuje. taka literkowaterapia ;)
UsuńZapowiada się na piękny tekst, przeczytam wieczorem... Napalę w kaflowym piecu i bedzie odpowiedni nastrój.
OdpowiedzUsuńzasluzylam na kaflowy piec ;))) super - ale te teksty to tylko moje mysli ubrane w senne sukienki ;)
Usuń